Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Kanapa pocieszenia

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Alexander Brohl

Alexander Brohl


Skąd : Bindalseidet, Norwegia
Zawód : włóczykij

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptySob Maj 03 2014, 18:32

Nasza kanapa jest czynna non-stop. Z tej przyczyny mamy aż dwa tematy w których można pisać.
Tylko ty, kanapa, lody i dużo miłości.
Powrót do góry Go down
Alexander Brohl

Alexander Brohl


Skąd : Bindalseidet, Norwegia
Zawód : włóczykij

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptyNie Maj 04 2014, 16:24

To się dzieje kilka godzin po tym jak spotkaliśmy się z Lolą na nadbrzeżu. Właściwie półtora dnia później. Pamiętam, że było to wyjątkowo zajmujące półtora dnia, bo tylko sobie wyobraźcie, że po dwóch latach spotyka się miłość swojego życia na ulicy. Trzeba najpierw wszystko sobie wytłumaczyć, usiąść, porozmawiać, ewentualnie się minąć, albo obrazić i odejść. A my zrobiliśmy inaczej, najpierw Lola postanowiła mnie gonić, goniła mnie przez pół kilometra, jak nie więcej, później wymusiła na mnie przyznanie się do tego, czy ja coś jeszcze do niej czuje. Wcale nie było delikatnie, ale Lola nigdy nie była delikatna i chyba za to ją tak kocham. Później ona zaczęła płakać, ja zacząłem płakać, powiedziała że mam jej nie puszczać i nie puściłem, bo jak wróciliśmy do domu (zaczynało padać) wciąż szedłem z nią. Trochę miałem wtenczas niepoukładane w głowie: po dwóch latach wmawiania sobie, że Lola nie mogła mnie kochać, że już mnie nie kocha bo ją strasznie skrzywdziłem, że nie chciała tak na prawdę mnie kochać bo jestem synem morderczyni, nagle dowiedziałem się, że mam jej nie puszczać. No, bądź tu mądry człowieku. Jak przyszliśmy do jej domu, to odkryłem, że znam każdy kąt, bo niewiele się pozmieniało. Tylko telewizor był grubszy i większy. Później było romantycznie, zjedliśmy coś i przepraszałem ją całą noc i jeszcze płakałem przy tym, więc dziś znów będę ją przepraszać, bo jest mi niezręcznie: zachowałem się jak totalny frajer. Przyjeżdżam jak kowboj do miasta, biorę sobie dziewczynę i jeszcze jej płaczę. Wstydzie o hańbo, ale może przestanę tu opowiadać o moich wstydliwych momentach, przejdę do tego czym chcę się chwalić.
Więc, udało mi się przekonać ją, że powinna pójść do pracy. Stwierdziła, że nie może, bo cud się stał i ja wróciłem. No wiadomo, że nie jestem żadnym cudem, każdy to wie - uświadomiłem jej to z uśmiechem i swoim wrodzonym Brohlowskim czarem udało mi się ją przegadać. Poszła do pracy, cała rozpromieniona, ale poszła. Mimo, że sam byłem rozpromieniony - Lola to moje słoneczko, a ja nie widziałem jej tyle czasu, napatrzeć się nie zdążyłem jeszcze, chociaż całą noc nie spałem praktycznie i się na nią patrzyłem - ale musiałem załatwić kilka spraw, a Lola nie mogła być przy ich załatwianiu. Woałbym jej nie smucić. Po pierwsze musiałem to wszystko przemyśleć. Skoro Lola chce ze mną być (wczoraj pięc razy powtarzała, że teraz musi wymienić zasłonki, skoro się już wprowadzam), to co ja zrobię z mieszkaniem u Olivii. No bo.. trochę słaby scenariusz z mojej strony, ale mieszkałem ostatnie dwa tygodnie u Olivii, a to ze względów czysto materialnych, a to dlatego, że się nade mną strasznie zlitowała i przez wzgląd na naszą zażyłą znajomość jeszcze z czasów szkolnych. Teraz musiałem ją uświadomić, że się stamtąd zwijam, tylko jak jej to powiedzieć, jeżeli ona tłumaczyła mi całą noc jak się cieszy, że mieszkamy teraz razem. Dwa tygodnie tylko, ale trochę ją wzięło.
Po drugie była sprawa Andrei. Moja siostra jest delikatnym kwiatuszkiem, który nie przepada za wielkimi zmianami. Jeżeli już powiedziałem jej, że możemy spotykać się u Olivii (a ona widziała, że nie patrzę na Olivię jakby była kimś w kim mógłbym się zakochać), to nie mogę teraz wyskoczyć z tym, że jednak u Loli, a wgle to wiesz Andrea cieszę się, że siadasz na kanapie na której uprawialiśmy seks przed chwilą. Mi to nie przeszkadza dopóki Andrei nie będzie, ale ona jest teraz taka wrażliwa, musze dbać o nią!
No i właściwie co ja mam teraz robić. Kowbojem nie jestem, więc muszę przygotować Loli jakieś miłe powitanie. Może zaproszę ją do restauracji, a może pójdziemy posłuchać muzyki, a może zostaniemy w domu..? Poszedłem po pierwsze do baru. Mojego ulubionego. Tam napiłem się piwa przed dwunastą. Stamtąd przeszedłem pół miasta by dojść do sklepu w którym nabyłem wszystkie potrzebne rzeczy na dobrą kolację, później poszedłem do Olivii. Nie było jej, wziąłem co moje i spakowałem, ale nie brałem jeszcze torby - bo co mam robić, wciąż nie wiem co zrobić.
Kiedy wróciłem do domu Loli, jej nie było. Moja romantyczna kolacja, moje postanowienia całego dnia, moja ciężka głowa i moje zmęczone ramiona napotkały świecący się telewizor i zajętą kanapę, ale bynajmniej nie przez panienkę Gurlot moją ukochaną. Nie, to był ktoś inny. Gość.
- Hm, Lola wyszła? - pytam kogoś kto siedzi na kanapie przy telewizorze migającym na niebiesko. Mam nadzieję, że nie brzmię zbyt dużą paniką - ale wydaje mi się, że wszedłem nie do tego miejsca w którym być powinienem, że pomyliłem mieszkania, może to nawet być bardzo prawdopodobne. A może nie zdązyła powiedzieć mi o współlokatorze?
Albo właśnie trafiłem na najobrzydliwszy koszmar i zaraz z dołu wyłoni się Lola. Która nie powiem co robi temu gościowi, a ten tu to pewnie jej chłopak.
Powrót do góry Go down
Cory Jonckheer

Cory Jonckheer


Skąd : Kopenhaga, Dania
Rok nauki : VII

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptyPon Maj 05 2014, 17:57

Nie podobało mi się tu, bo podobało mi się za bardzo. Ta aurorka (za każdym razem z zażenowaniem przypominam sobie, że ciągle nie zapytałem jej o imię) była dla mnie naprawdę miła, prawdę mówiąc, chyba nikt nigdy nie zachowywał się w ten sposób w moim towarzystwie. I chyba dlatego czułem się jeszcze gorzej. Zrobiłem coś złego, naprawdę złego, a wygląda na to, że los postanowił mnie za to wynagrodzić. Ona najwyraźniej myślała, że jestem ofiarą, ale to przecież ja zawiniłem. Nie wyprowadzałem jej z błędu i dlatego bardzo szybko straciłem szacunek do siebie. Tak sobie myślę, że jeżeli ktoś doskonale wie, że jest oszustem, świrem i przestępcą, a nie robi zupełnie nic, by to zmienić, to chyba nie zasługuje na dobre traktowanie.
Nie robię tego specjalnie, ale nie traktuję siebie dobrze. Nie mogę jeść, bo mnie mdli, zaraz po tym, jak ta dziewczyna opatrzyła mi głowę, zasnąłem krótkim, gorączkowym snem (boję się, że coś majaczyłem, może powiedziałem za dużo?), ale odkąd się ocknąłem, nie spałem praktycznie w ogóle. Zresztą, swoim obudzeniem narobiłem zamieszania, bo zwyczajnie nie zorientowałem się, w czym mieszkaniu jestem, zobaczyłem obce ściany i wpadłem w panikę. Chyba nawet dobrze, że byłem dość słaby, inaczej mógłbym zrobić coś złego. Znowu. Wtedy po prostu zabrakło mi sił, a potem się uspokoiłem.
Aurorka była dla mnie naprawdę miła, włączyła telewizor i próbowała mnie zaangażować w jakiś serial. Patrzyłem w ekran i nie rozumiałem praktycznie nic, właściwie, nie rozumiałem też, co się dzieje wokół mnie ani co się do mnie mówi, tylko mrugałem i prosiłem, by powtarzała.
W międzyczasie odkryłem też rzecz zadziwiającą. To znaczy, obiecane zaklęcie maskujące miało być założone dopiero jutro, gdy moja pomoc medyczna upewni się, że wszystko się goi bez problemu. Miałem więc całkiem sporo czasu, by obejrzeć swoją twarz. Tak naprawdę myślałem, że będzie gorzej, dużo gorzej. Pewnie dlatego, że akurat te blizny widziałem zaraz po zasklepieniu ran, kiedy były czerwone i błyszczące. Ta pojedyncza szrama, biegnąca wzdłuż policzka, okazała się dużo mniejsza, niż przypuszczałem; w dotyku wydawała mi się ogromna i wypukła, w rzeczywistości to była biała kreska, zaczynająca się przy lewej skroni, kończąca się na mojej górnej wardze. Nie rozciągała się tak dobrze jak reszta skóry, podejrzewam, że przy uśmiechaniu się wyglądałoby to dziwnie. Wokół oczu było gorzej. Tutaj skóra wyglądała trochę jak po oparzeniu, nieprzyjemnie pomarszczona i zaróżowiona.
Rzecz zadziwiająca polegała na tym, że przy prawym oku brakuje mi połowy dolnych rzęs. Nigdy wcześniej tego nie zauważyłem i wydało mi się to trochę śmieszne. Nawet nie wiem, czemu.
Potem właściwie tylko leżałem na kanapie. I nagle zorientowałem się, że jestem sam i dotarło do mnie, że aurorka tłumaczyła mi przecież, że musi wyjść i żebym się nigdzie stąd nie ruszał. Pewnie mówiła coś więcej, rzeczy w stylu "jak zgłodniejesz, odgrzej sobie pizzę", nie wiem, nie słuchałem jej zbyt dokładnie. Dziwne, ale pierwsze, co zechciałem zrobić, gdy się zorientowałem, że nie ma nikogo przy mnie, to uciec. Nawet kilkakrotnie szedłem po swoje buty, a potem rezygnowałem i wracałem na kanapę, zaraz jednak znowu wstawałem i tak w kółko. Pomyślałem, że pewnie nie zostawiła mieszkania bez zabezpieczeń, była miła, ale nie podejrzewałem ją o taką dziecięcą naiwność. I natychmiast zechciałem to sprawdzić. Nawet przymierzałem się do otwarcia szafek, nie tych w kuchni, ale tych, które wyglądały na składowisko rzeczy tajnych. Miałem nadzieję, że użyła jakiegoś zaklęcia, które powaliłoby mnie na ziemię albo, jeszcze lepiej, w sekundę spaliłoby na popiół.
Mógłbym wyskoczyć przez okno, ale chyba jestem tchórzem.
W końcu nie zrobiłem nic, tylko wróciłem na tę kanapę. Nie położyłem się, tylko ukucnąłem, obejmując kolana ramionami i znowu gapiłem się w ten telewizor. I bawiłem się trochę myślą o tym, jak niszczę tu wszystko z sobą na samym czele.
Kiedy usłyszałem szczęk zamka, odruchowo pomyślałem, że to aurorka, więc widok kogoś zupełnie obcego mnie zaskoczył.
Patrzę więc na tego mężczyznę i zastanawiam się, kim on jest, po co tu przyszedł, do mnie (po mnie) czy do niej?
- Lola? - powtarzam i nagle przypominam sobie, że ta dziewczyna przecież ma imię. Lola. Robi mi się zimno, brzmi zbyt podobnie do... jej imienia, to zbyt okrutne. - N-nie wiem... pizza jest w zamrażarce.
Spuszczam wzrok i obejmuję kolana ciaśniej, dopiero teraz dociera do mnie pytanie nieznajomego.
- Poszła - odpowiadam więc. - Leci Magnum - dodaję po chwili, mój ton głosu chyba nie brzmi zbyt zdrowo, w sumie nie mam pojęcia, po co to powiedziałem, czy to wyglądało jak jakaś propozycja?
W sumie jeśli chce się dosiąść, to nic mi do tego. To jak, reflektujesz pan?
Powrót do góry Go down
Alexander Brohl

Alexander Brohl


Skąd : Bindalseidet, Norwegia
Zawód : włóczykij

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptyPon Maj 05 2014, 21:57

Na szczęście nie zdarzyło się nic, co mogłoby złamać znów moje dopiero co sklecające się do kupy serduszko. Serce kurwa, jestem mężczyzną, powinienem mówić jak mężczyzna. Więc zaczynam przypominać sobie, od czego zaczyna mężczyzna zdania wszelakie. Od chłodnej oceny sytuacji.
Dziecko na kanapie. Dziecko? Cóż, ma już więcej niż piętnaście lat, przecież widzę. Ja w wieku piętnastu lat byłem rozpieszczony, miałem słońce bijące w okna mojego pokoju i całymi dniami mogłem oddawać się rzeczom, które mnie będą rozwijać. I bawić, toż to zabawa w wieku 15+ była moim ulubionym hobby. Mówiłem wtedy głośno i śmiałem się, pewien że zawsze świat będzie wyglądał tak jak wtedy. Jaki ja byłem wtedy naiwny!
Nie podejrzewam, że chłopiec ma więcej niż szesnaście lat, nawet to już jest zawyżona granica. Wygląda bowiem mizernie, wciśnięty w poduchy. Kanapy. Ja zwykle zajmuje całą poduchę, on natomiast zmieścił się w tej szparze pomiędzy dwoma. Kiedy ogląda się na mnie, zauważam w jakimś niebieskawym świetle co on ma z twarzą. I nie muszę dojrzeć wcale tego, że nie ma tych rzęs pod okiem (później popatrzę jak się będzie do mnie w nocy przyklejał), wystarczy, że kiedy się obracał widziałem jakieś blizny, jakieś nierówności na skórze (powinienem zostać chirurgiem od plastic surgery). Wzdrygło mnie, wewnętrznie mocniej znacznie, z zewnątrz starałem się nie okazać tego zbyt mocno. Okazałem, nie można ukryć tego co się w sobie trzyma, i mówię to nie jako rozpieszczony dzieciak, ale jako ktoś kto przeżył tułaczkę. Dwuletnią. Ja wiem, że w porównaniu do tego tu siedzącego, to były wakacje a nie jakaś tułacza, ale patrząc z mojego punktu widzenia - było to przeżycie, które na pewno mnie jakoś zniekształciło.
Mam wciąż wątpliwości, czy dam radę być dla Loli wciąż tym kogo ona chce i potrzebuje.
-.. okej - odpowiadam zaskoczony, jakbym z biegu wrócił maratońskiego i okazało się na sam koniec, że mety nie ma. Wszyscy poszli, nikt nie czekał do końca, a ja się spóźniłem.
Bo pizza jest w zamrażarce. Pizza. Pizzy się nie mrozi, to po pierwsze. To zbyt proste danie, żeby robić z tego mrożonkę. To jakby zamrozić chleb z masłem. Po drugie: w zamrażarce. Obiad z zamrażarki. Wiem, że przeżywam to jak panna na wydaniu, ale odkąd zwiedziłem Italię, Meksyk, kilka południowych krańców świata, to nie wyobrażam sobie traktowania jedzenia, traktowania całego procesu przygotowywania w tak macoszy sposób. Zniszczenie celebracji świeżego posiłku.
I to, że byłoby bez różnicy, czy wyjdę teraz czy wcale bym tu nie przychodził.
Także opieram się o jakieś krzesło przy kuchni (która jest blisko? mam nadzieje że tak, albo przynajmniej jakiś prześwit poproszę) i odkładam siaty na blat stołu/taboret.
Chyba się nie przejąłem jego zdrowiem, bo staram się nie oszczędzać jego głosu. Pytam.
- O, Magnum. - kiwam głową, rety w stanach też to oglądaliśmy -Nie wiedziałem, że Lola ma gościa. Bo jesteś jej...? - dzieckiem/gościem/kolegą/chłopakiem (jesu lola, nie, błagam nie). Patrzę wyczekująco na tył głowy chłopaka, po czym zaglądam do siatek. No trudno Lolson, nie ma cie, to Olek podzieli się zupą z tym tutaj. - Będę wam przeszkadzać bardzo?
Bo nie mam się gdzie podziać w sumie?? Tzn mam, mam Olivkę, ale niezbyt czuję się teraz żeby iść tam do niej.
Powrót do góry Go down
Cory Jonckheer

Cory Jonckheer


Skąd : Kopenhaga, Dania
Rok nauki : VII

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptyWto Maj 06 2014, 22:30

Zauważam to, że się wzdryga na mój widok i trochę mnie dziwi własna obojętność. Myślałem, że jak kogoś będzie tak odrzucało na mój widok, to dostanę szału, ale właściwie wszystko mi jedno. Widziałem jak to wygląda w lustrze i chociaż naprawdę było lepiej, niż się spodziewałem, i tak jakoś mnie to przygnębiło i tak trochę nie chciało mi się wierzyć, że to naprawdę moje odbicie. Chyba przyzwyczaiłem się już do widoku tego lica gładkiego, które mi matka zafundowała z racji łaskawości swojej.
Wizyta tego mężczyzny ma jedną pozytywną stronę - ożywiam się trochę. Nawet gdybym próbował znowu się zagapić w ekran, nie uciekłbym od ciągłego zerkania na niego, sprawdzania, co robi, gdzie idzie, czy przypadkiem nie szykuje się na coś niekoniecznie dla mnie dobrego. Więc nawet nie staram się zająć mózgu kwestiami telewizyjnymi, śledzę uważnie wzrokiem przybysza. Tak sobie myślę, że coś tu jest nie tak, bo patrzę na niego trochę jak na intruza, a przecież ja tu jestem obcy, on dosyć pewnie porusza się po mieszkaniu, więc pewnie bywał tu już często.
Nie jest podobny do tej mojej aurorki ani trochę, więc nie wydaje mi się, żeby byli spokrewnieni. Może to jej przyjaciel. Albo narzeczony. Są młodzi, chyba za młodzi na małżeństwo, ale co ja mogę wiedzieć.
A potem mężczyzna zadaje problematyczne pytanie, którego jednak nie chcę zostawić bez odpowiedzi. Kto ja jestem dla tej Loli? Zastanawiam się przez chwilę nad tą kwestią, przecież ani ze mnie jej znajomy, ani w zasadzie nikt konkretny. Chyba jestem tu tylko dlatego, że nazywam się Cornelis Jonckheer i z tego powodu wszyscy czują się za mnie odpowiedzialni. Setki dzieciaków w moim wieku błąkają się po ulicach i nikogo to nie obchodzi, a w moim przypadku zawsze się znajdzie ktoś, kto chętnie mnie przygarnie. Patrzcie, jak mi dobrze.
- Ja jestem chyba jej pracą - przyznaję w końcu niepewnie. Nie chcę mówić wprost, cześć, Cory Jonckheer to ja, głównie dlatego, że wcale nie chcę nim być. Cory ma na sumieniu paskudne rzeczy, a ja w tej chwili jestem obowiązkiem Loli i oglądam Magnum. Tak. Tak właśnie jest.
Przychodzi mi na myśl, że może już ten mężczyzna o mnie wie, skoro to przyjaciel albo narzeczony (a może jednak brat) tej aurorki. To, że znalazłem się w Skandynawii, to żaden sekret chyba, więc pewnie przy okazji opowiadania "jak było w pracy" coś o mnie wspomniała.
Może to komuś wyda się śmieszne, ale rozmowa ta działała trochę jak rozgrzewka na moją głowę. Trochę mniej czułem się otępiały, starałem się go słuchać, zresztą, musiałem go słuchać, to w końcu ktoś zupełnie obcy i nie wiem, czy mogę czuć się bezpiecznie w jego obecności. Wolałem zachować minimum przytomności umysłu na wypadek, gdyby zaczął świrować. Zresztą jemu radziłbym to samo, gdyby mnie jeszcze jakoś jego los interesował. Ostatnio robię same podłe rzeczy, pewnie ujawniają się te genetyczne predyspozycje.
Poznałem mojego dziadka, to kawał bogatego skurwysyna, ale, do cholery, czemu nie mógłbym być taki jak on? Z dwojga złego to lepsze wyjście.
- Nie... Ja właściwie nic nie robię - stwierdzam, rozprostowując nogi, trochę mi zdrętwiały. - A ty kim jesteś? - pytam nagle, po czym zadaję jeszcze głupsze pytanie: - Co kupiłeś?
Nie chcę wcale, by mi pokazywał swoje zakupy, po co ja w ogóle zaczynam tę rozmowę?
Powrót do góry Go down
Alexander Brohl

Alexander Brohl


Skąd : Bindalseidet, Norwegia
Zawód : włóczykij

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptySro Maj 07 2014, 18:00

No tak w gruncie rzeczy, to mnie nie powinno już tak wzdrygać, bo jestem chłopakiem, który widział całą masę trupów po tym jak mamusia stwierdziła, że to będzie artystką naturalistką.
Wcale nie tacy młodzi. Już wyruchani przez życie.
- O, pracą. A to ciekawe.. - boli mnie serce, uśmiecham się słabo. Więc to to robiłbym, gdybym został aurorem? Spędzał czas z jakimś pokiereszowanym chłopcem i oglądał Magnum. Ech, czemu wyjechałem zmierzać się z ciężkim światem, trzeba było zostać na dupie, wyprzeć się nazwiska i być miłym człowiekiem.
Wiem, że to by zabiło moje ambicje, ale Lola była tak samo jak ja zafiksowana na bycie aurorem, a skończyła jako niańka.
Tzn, a co jak on jest jakiś niebezpieczny? Przyglądam się mu, skoro on też mnie mierzy spojrzeniem.
- Nie pogardziłbym - komentuję w końcu, gdybym się postawił na miejscu Corego, też mógłbym spędzać z Lolą czas w jej pracy. A tak będę musiał zająć się czymś, będzie wydawał miljony monet w pubach. Tak się skończy.
Kim jestem? Spuszczam zwrok, czy raczej uciekam w dół spojrzeniem, kiedy słyszę to pytanie. Kim ja właściwie jestem? Przechodniem, uciekinierem, chłopakiem, powracającym chłopakiem, zdradjcą, manipulatorem, naiwnym frajerem, gościem, kolegą..? - Właśnie przyszedłem się upewnić czy jestem, bo dopiero wczoraj tu wróciłem i wciąż nie wiem jak to teraz wygląda.. - cicho Brohl, przerywam i z otwartymi ustami karcę się w myślach. Kurwa, on się nie pytał jakie ja mam problemy z ustaleniem własnego miejsca obok czy przy czy tylko gdzieś nieopodal Loli. On się pytał kim jestem. Kim ja jestem. Jestem synem kobiety, która zajebała jedną czwartą ludności naszego powiatu(nie wiem, czy i jaki jest odpowiednik skandynawski powiatów, ale coś w ten deseń!) i nazywam się... - Alex Brohl. Pytałeś o imię, to normalne, że pyta się o imię w takiej sytuacji - wycofuję się niczym słoń z fabryki porcelany, tłukąc wszelkie moje poważne miny, które stroiłem i odkąd się urodziłem. Czuję niezwykłe zakłopotanie, bo pytanie chłopca poruszyło moje własne pytania. Kim ja teraz będę dla Loli? Wczoraj była taka zaaferowana i obiecywała mi tyle rzeczy, jakby chciała zapełnić wszystkie dni w których nie mogliśmy razem sobie obiecywać.. nic. Mówiła, że mogę u niej mieszkać, że na pewno kupimy sobie takiego samego lamparta jakiego widziałem na wycieczkach moich (wcale go nie chciałem, ale Lolę pochłonęła ta historia i popłynęła dziewczyna) obiecywała mi, a ja ją przeleciałem i teraz się śmiem WAHAĆ.
Przypomina mi się co się w takich mocno niezręcznych chwilach przydaje najbardziej. Głucho i prawie bezdźwięcznie klaszczę w dłoń, właściwie to je po prostu łącze i mówię: - Ugotowałem zupę, bo jestem strasznie głodny. Naleje ci trochę, to spróbujesz. Jest na prawdę przednia, nauczył mnie jej taki prawdziwy kowboj indianin
Sądzę, że nazywanie pana A. kowbojem Indianinem to jedynie podkoloryzowanie, żadne przekłamanie. Zanim wyjechałem ze Szwecji/ Norwegii to nie miałem pojęcia jak wygląda taki prawdziwy kowboj. Może to kwestia tego, że nie edukowaliśmy się jeszcze wtedy tak bardzo z telewizji z Lolą? A kiedy poznałem pana A. uznałem, że jest dobrym kowbojem. Nauczył mnie wielu rzeczy, w tym gotować zupę pojednania.
Która właśnie serwuje Coremu. Pojednaj się ze mną Cory, chociaż wcale się nie pokłóciliśmy.
Trochę żenujące.
Powrót do góry Go down
Cory Jonckheer

Cory Jonckheer


Skąd : Kopenhaga, Dania
Rok nauki : VII

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptySro Maj 07 2014, 22:21

No proszę, dla niego to ciekawe, a dla mnie jednak trochę dziwne. Wiecie co, tak sobie myślę, że większość ludzi, która miała ze mną do czynienia, nie zorientowała się, że jestem człowiekiem. Dlatego chyba ta Lola mi zapadła w pamięć, bo gdy tak siedziałem na korytarzu, pilnowany przez te cholerne cerbery, to podeszła i zapytała, czy mi zimno. Mi, zimno! Nikomu innemu nie przyszło na myśl, że może mi być zimno, bo jestem jebanym cyborgiem, w głowie mam zaklęcie namierzające moją matkę i jej plan zawładnięcia światem i nic więcej. Nie odpowiedziałem jej nic, w ogóle nie chciało mi się gadać. Potem jeszcze, po tym przesłuchaniu, po którym czułem się jak gówno, wysłali mnie do małego pokoiku z jakimś psychologiem, to chyba jakaś formalność, nie wiem. Facet pochrząkał, przetarł okulary i powiedział: "opowiedz mi o swoich relacjach z matką". Kazałem mu się jebać i dlatego w aktach przysłanych panu Northugowi napisali, że jestem agresywny. Czytałem swoje akta, chociaż nie powinienem, ale raz wyszedł na korytarz na moment, a ja w tym czasie rzuciłem się jak głupi do tej teczki i przejrzałem kilka pierwszych stron. Pewnie się domyślił, bo odechciało mi się robić cokolwiek (wiecie co mi dał do czytania? Jane Austen, myślałem że tam umrę, przeskakiwałem wzrokiem akapity, nawet nie dlatego, że aż tak ciężko mi szło, chciałem po prostu sprawdzić, czy Darcy w końcu ożeni się z tą Anną czy nie), w sumie zastanawia mnie, czemu mnie wtedy nie opieprzył, bo ostatnio zrobił się jakiś sroższy, chyba ma mi za złe, że jednak nie spełniłem jego oczekiwań. Wytycznych.
Czego ja się właściwie spodziewałem, przecież dla niego też jestem pracą? Nawet Kesy z tymi swoimi: "róbcie pompki, bando żałosnych gnojków" tylko wypełnia swoje ambicje.
Przyglądam się temu mężczyźnie i nie rozumiem, co on do mnie mówi. On mi się z czegoś zwierza, majaczy, czy co w zasadzie robi?
- Ja cię widzę, więc pewnie jesteś - informuję go, nie wiem, skąd tyle łagodności w moim głosie, trochę podobnym tonem zwracałem się do młodszego rodzeństwa Gorana. W każdym razie, to wcale nie brzmi tak, jakbym z niego szydził, może nawet dostrzegam w tym jakiś sens. Mnie też czasem dopadają wątpliwości, czy jestem i jak to wygląda, tylko chyba nigdy tego nie ubierałem tego w słowa, raczej to czułem.
Nachodzi mnie taka refleksja, jak się o czymś próbuje mówić, to łatwiej to zrozumieć, ale ta myśl odchodzi bardzo szybko i pewnie jutro nie będzie w mojej głowie po niej śladu.
- Brohl? - powtarzam, na moment odwracając twarz od mężczyzny. Patrzę w ścianę, ze zmarszczonymi brwiami, i staram się przypomnieć sobie, skąd znam to nazwisko. A potem nachodzi mnie olśnienie, i wiecie co, chyba naprawdę coś ze mną jest nie tak, bo parskam śmiechem. Ja nie wiem, czemu mnie to nagle zaczęło bawić, przecież dwie minuty temu gapiłem się ekran i myślałem o tym, żeby się zabić.
Aha, już wiem, dlaczego. Bo ja i on jesteśmy w jednym mieszkaniu.
- Alex. Alexander - odzywam się tonem takim poufnym, jakbym mu dawał do zrozumienia, że przyłapałem go na kłamstwie. - Słyszałem o tobie. Twoja matka to szajbuska. - I tak sugestywnie zataczam palcem kółko wokół skroni, a potem śmieję się dalej. Kurwa, jak ja się śmieję, jakbym w ogóle tego nie potrafił, zatykam się powietrzem i chociaż śmieję się głośno, to nie sposób usłyszeć w ogóle wesołości w tym moim głosie.
Kiedy już w końcu milknę, to czuję łzy pod powiekami, ale to też nie są łzy radości.
Okej, dobra, Alex, zjedzmy zupę. Schodzę z tej kanapy, właściwie to bardziej z niej zjeżdżam, a potem podchodzę do tego mojego nowego znajomego i opieram się o ścianę.
- Moja mama też jest szajbuską - stwierdzam nagle, nie skarżąc się wcale, po prostu mówię mu, jak jest. - Mam na imię Cory. Dobra ta zupa? Nic nie jadłem dzisiaj. - To dziwne, ale w jego obecności czuję się ożywiony. Koszmarnie chory, ale przynajmniej mam dość sił, by chodzić i rozmawiać.
Powrót do góry Go down
Alexander Brohl

Alexander Brohl


Skąd : Bindalseidet, Norwegia
Zawód : włóczykij

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptyPią Maj 09 2014, 08:42

Olkowi też kiedyś ktoś zadał to pytanie. No chłopcze, a jak wyglądały Twoje relacje z matką? Odpowiedział, że byli blisko. Cokolwiek to nie oznaczało dla reszty społeczeństwa, został chyba uznany za jej spadkobiercę. Bo na pewno wie dlaczego ona zrobiła coś takiego - nie, nie miał pojęcia. Ale weź wytłumacz cokolwiek panu w przemądrzałych okularach. Będzie zadawał pytania tak, aż uznasz, że jesteś winien wszystkiemu.
Właściwie, to co złego w tym, że wykonują swoje powołanie? Cory zastanów się, bo drugi raz nikt nie zapyta, to żadne przesłuchanie. Bo kiedy masz wokół siebie nagle nagromadzenie osób, to może ci się zacząć zdawać, że traktują cię jak badanie naukowe. Ale czego byś wolał, żeby wszyscy usiedli razem z Tobą na obiedzie i mówili "jakiś ty biedny, ojojoj". Gadanie nie ma większego sensu, to nie uczucia się liczą, ale czyny.
Unosi brwi zaskoczony odpowiedzią chłopaka i nagle się uśmiecha.
- No tak, jestem materialny, że aż boli - odwraca się, żeby przygotować tę zupę, a wtedy słuszy parsk śmiechu. Spowodowany jego nazwiskiem. I słowa, które twierdzą, że go poznał. Olek zerka przez ramię na duszącego się - śmiejącego dzieciaka. A to skaranie Boskie! Już się najeża, już zaczyna dołować go to towarzystwo, zapada się w sobie, blednieje, chce zwiać do wyjścia - ale kurna, jest u Loli. Że też musiała sobie znaleźć kolegę, który będzie chciał go wyśmiać. To okrutne!
Może to taki jej zabieg, może chce się go pozbyć? Mówi w ten sposób: "Spierdalaj Brohl, wczoraj kłamałam, HA HA HA". Ale po co miałaby wysługiwać się dziećmi, czy musi być aż taka zła? Pewnie ktoś rzucił na nią Imperiusa, albo poznała kogoś przekonującego w pracy - Lola jest jednak dość naiwna. Z wielu powodów!
Nie zdążył zareagować. Wziął głęboki wdech, jeden, drugi, po to żeby się uspokoić - to zwykle działa. Śmiech ustał, ale chłopak ustał obok niego.
- Też zajebała setkę ludzi? - odpowiada, to ostatek złego samopoczucia. Teraz mają zupę. Zupę pojednania.
- Dobrze, to zupa dla ciebie, ta dla mnie. - wręcza mu jego kawałek jedzenia, nagle coś mu nie pasuje, otwiera szeroko oczy ze zdziwienia - Lola nie dała ci jeść?
Powrót do góry Go down
Cory Jonckheer

Cory Jonckheer


Skąd : Kopenhaga, Dania
Rok nauki : VII

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptySob Maj 10 2014, 00:06

Hej, wiesz co, dobrze cię rozumiem. Też jestem materialny aż do bólu.
Trudno mi to wyjaśnić, ale ostatnio myślę o wielu niedobrych rzeczach. Przeważnie o tych, za które byłem w jakiejś części (albo całkowicie) odpowiedzialny, a nie było ich wcale tak mało. Jeszcze z pół roku temu wydawało mi się, że gdyby wszyscy mi po prostu dali spokój i pozwolili żyć tak, jak mi się podoba, to nikt nie mógłby mi zarzucić, że zachowuję się nie w porządku. Pomagałbym starym sąsiadkom wnosić zakupy i takie tam. No po prostu byłbym taki normalny, z tym, że przekonałem się ostatnio, jak bardzo nierealne okazały się te moje wyobrażenia. Przez te kilka miesięcy naprawdę miałem spokój, najgroźniejsza rzecz, jaka mi się przytrafiła, to niezapowiedziana kartkówka z alchemii, a nie oszukujmy się, zachowywałem się jak dupek.
Dopiero teraz, gdy moja dupkowatość zdzieliła mnie obuchem w twarz, zorientowałem się, że w ogóle coś takiego posiadam. Wydaje mi się, że to, co zrobiłem, albo ujmijmy to szerzej, to co robiłem, w ogóle wychodziło poza wszelkie granice. Lola powiedziała, że nie jestem zły, ale to nieprawda. Nie lubię ludzi i się mszczę. Wcześniej myślałem, że po prostu im nie ufam, ale chodzi o to, że ich nie lubię. Nie znam takiej osoby, której bym chociaż trochę nie lubił na samym początku.
W porządku, są dwie. Ingrid i chyba ten facet, trochę jednak mi poprawił humor, chociaż to chyba krótkotrwały efekt.
Widzę po jego twarzy, że jest na mnie zdenerwowany, w sumie mu się nie dziwię. Też bym się wkurzył, jakby jakaś losowa osoba ubliżała mojej matce, nawet jeśli po prostu nazywałaby ją po imieniu. Świruska. Z drugiej strony, nie rozmawiałem o tym z nikim, kto miałby podobne doświadczenia. Jakby Alex tak powiedział o Cyntii, to chyba bym się nie obraził.
- Setkę... chyba nie na raz - odpowiadam z namysłem, marszcząc przy tym lekko brwi. Jakbym dumał nad jakąś zagadką, a nie tym, ile dusz ma moja matka na sumieniu. - Ona lubi liczbę siedem, siedemdziesiąt to chyba limit. Siedemset to za dużo nawet jak na nią. - Ale to dziwne, że mówię o tym z taką łatwością, co więcej, przyłapuję się na tym, że chcę o tym teraz mówić i sprawia mi to jakąś nienormalną przyjemność.
- Dała, ale ja nie chciałem. - Patrzę na tę zupę, nawet biorę łyżkę i tak mieszam w tej gęstym roztworze, próbuję się zorientować po wyglądzie, co jest w środku. - Naprawdę to przepis kowboja Indianina? - Chcę go nakłonić, żeby coś powiedział, żeby mówił i mówił bez końca, a ja mógł go słuchać. Mogę słuchać nawet o jakichś głupich rzeczach, byle nie wracać do tamtej ściany.
Powrót do góry Go down
Alexander Brohl

Alexander Brohl


Skąd : Bindalseidet, Norwegia
Zawód : włóczykij

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptySob Maj 10 2014, 11:36

Możliwe, że to nic dziwnego jak chłopak na mnie zareagował. Entuzjazm, którego nigdy nie miał, taki nieporadny, wielość emocji, któe chciał mi przekazać: wbrew wszelkiemu niezadowoleniu, które w sobie trzymał, nagle się śmiał, żartował i nawet chciał podciągnąć rozmowę. A mi się wydawało, że muszę się mocno skupiać, żeby nie patrzeć na niego z niejakim zainteresowaniem. Na jego twarz, bo jest cała poharatana. A jest taka młoda. Ciarki mnie przeszły, kiedy pomyślałem, że mógłby mi ktoś też tak zrobić.
Licytujmy się, kto da więcej. Ale czy to ma sens, jeden czy pięcioro, pięćset czy miljon - wszyscy chcieli ostatecznie pogrążyć swoje życie ceną życia innych, oto mają. I tak na marginesie, Cory - czemu twierdzisz, że zrobiłeś coś złego? Czy ty posunąłbyś się do tego, co Twoja rodzicielka? Chyba jestem gorszy.
Patrzę na niego z niedowierzaniem. No, tego się nie spodziewałem.
- Ty tak na serio? - teraz ja się marszczę udręczony myślą. Siedem, siedem. Wytężam myśl, no Olek, dajże coś z siebie. Uczyłeś się na tego aurora w końcu. Lista nazwisk szeroka na pięć metrów. Odrzuca zabójstwa mniejsze, tylko seryjni mordercy. Tylko kobiety. Patrzy na chłopca, Cory czyim jesteś synem? Twarz mi się złagodziła w wyrazie - Wiesz, że kiedyś się nawet tym interesowałem? Miałem być aurorem, więc wkuwałem nazwiska wszystkich seryjnych morderczyń w tej części Europy. - uśmiecham się, szydzę sam z siebie - A teraz się zastanawiam co oboje robimy w domu Loli. Może ona nas kolekcjonuje - żarcik z Loli poleciał, ale nie chcę przestraszyć chłopaka i przechodzę do kuchni po jakieś picie, żeby pokazać mu że nie boję się tu zostać nawet jako laleczka do skolekcjonowania.
Chociaż wolałbym nie zostać tak potraktowany.
Lola zawsze oferuje jedzenie. Górę jedzenia. Jednym z jej argumentów na to by u niej zamieszkał było: "ale przecież możemy jeść takie dobre rzeczy, Olek serio!". Ja nawet nie jestem jakimś wielkim wielbicielem jedzenia. Moja matka robiła dobrą kaczkę, lubiłem też jej sałatkę śledziową. Ojciec nawet lepiej radził sobie z gotowaniem. Sam umiem przyrządzić wszystko co tylko raz widziałem jak się robi - chyba jesteśmy jakimiś talentkucharzami, może kiedyś będę w telewizji śniadaniowej przyrządzał rabarbary ze szparagami. Z kosztowaniem jedzenia jest gorzej. Nie przepadam. Sprawdzam tylko czy smaczne i niech jedzą ci, którzy mają apetyt. Mnie apetyt już dawno nie dotyczył, ja jestem albo głodny albo nie pomyślę o jedzeniu.
Kiedy byłem w Ameryce nauczyłem się przyrządzać ryby na wiele kolorowych sposobów, robić z warzyw śmieszne papki, używać przypraw tak by nie czuć było, że szpinak jest tylko masą szarego gunwa.
Tą zupę ugotowałem sam, tymi recyma! Lola będzie mieć ze mną dobrze, ona będzie jeść a ja będę gotował. Taki układ jest możliwy chyba właśnie jedynie u nas, w końcu Lola jest tą, która chce uratować świat. Powodzenia.
- No to dobrze, że ci się zachciało. I tak byś musiał ją zjeść, bo to jest tak zwana zupa pojednania, której nie wolno jeść pojedynczo. - uświadamiam chłopca, który miesza łyżką w tej mojej zupie. JA na prawdę lubię gotować, ale od dwóch lat nie gotowałem dla nikogo poza sobą. Zawykle to oni mnie raczyli jedzeniem. I jeszcze tydzień temu zaprosiłem Andreę do siebie na obiad i tam jej przygotowałem prawdziwą ucztę. Ale ona prawie nic nie zjadła, a przecież obiecywałem jej, że wcale nie przytyje! - Koleś który mnie jej nauczył był prawdziwym kowbojem Indianinem, który miał swoje przepisy których to nikomu nie zdradzał. Ale z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny postanowił zrobić dla mnie wyjątek - może dlatego, że dla mnei zawsze wszyscy robili wyjątki, bo jestem dzieckiem szczęścia, jedynym moim niepowodzeniem była ta cała historyjka z matką. Nawet Cory robi dla mnie chyba wiele wyjątków, bo chociaż go nie znam, mam takie przeczucie, że żaden obiekt pracy Loli nie jest taki przemiły jak ten tutaj. - I wyobraź sobie, że podarował mi nawet tajemniczą przyprawę z ziółek, które rosły od pokoleń na jego hacjendzie
Opowieści, które opowiadał mi ów człowiek nie musiały być prawdziwe, ale ja je łyknąłem. I teraz powtarzam, dlaczego nie. - O! I opowiadał mi o Rosemary. Słyszałeś jej historię? To taka ekstra świruska, która dała się złapać mugolom..- i jem, opowiadam dalej historię pani Rose, która umiała załatwić każdego czarodzieja, ale jak złapały ją mugole to zapomniała, że umie czarować i mugole zamurowały ją żywcem i teraz siedzi w jakiejś celi i dostaje pożywienie raz na trzy dni.
Mamy taki czarny humor z Corym. Nie wiem czy go to bawi, ale mnie jakoś zawsze bawiły opowiadania różnych Indian napotkanych o jakiś szamankach.
Powrót do góry Go down
Cory Jonckheer

Cory Jonckheer


Skąd : Kopenhaga, Dania
Rok nauki : VII

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptySro Maj 14 2014, 13:09

Nie przyszłoby mi do głowy, że można na to tak patrzyć. Jak na statystykę. Przecież to naturalne, że gdzieś tam wśród rankingów najbardziej zabójczych kobiet znajduje się moja matka, ale naprawdę tak o tym nie myślałem. Może nawet jej nazwisko wciśnięto w jakiś podręcznik? Jeśli nie w głównym tekście, to na pewno znajduje się w jakiejś ramce z ciekawostką. Tak, zdjęcie zniszczonego holu w ministerstwie magii i podpis: uważajcie, dzieci, to się dzieje, gdy nie jesteście grzeczne. Jaka mnie czasem głęboka niechęć do wszystkiego nachodzi, tego się nie da opisać. Teraz też czuję się dziwnie zrezygnowany, może dlatego, że rozliczam się z przeszłością i to nawet nie bezpośrednio moją.
Wydaje mi się niekiedy, że może byłoby lepiej, gdybym się nigdy nie urodził. To śmieszne, ale nigdy nie próbowałem w myślach uśmiercić swojej matki, nie, nie chciałbym, żeby mnie znalazła, ale jeszcze bardziej bym nie chciał, by umarła. Wyświadczyłaby mi przysługę, po prostu o mnie zapominając.
Przyglądam się Alexandrowi i przypominam sobie, że jego matka od niedawna żyje sobie w tym poczcie największych świrusek w Skandynawii. Pochylam głowę, zastanawiając się, jak to jest. Kiedy codziennie wracasz do domu, mama cię wita całusem w czoło, funkcjonujecie sobie normalnie, a nagle, bam, witaj w moim świecie. Myślę, że to dużo okrutniejsze, to znaczy, całe twoje wcześniejsze życie wydaje się takim podłym żartem. "Za chwilę będziesz jednym z najbardziej znienawidzonych dzieciaków w kraju, synu, ale mam nadzieję, że dałam ci szczęśliwe dzieciństwo." O nie, za to można znienawidzić. Za zabranie całego dotychczasowego życia i obrócenie go w pył. Mnie przynajmniej matka z niczego nie okradła, bo przecież nigdy niczego mi nie dała.
Nie wiem dlaczego, ale chcę o tym porozmawiać z Alexandrem. Nigdy nie spotkałem kogoś podobnego do mnie, tak czuję, że on mnie zrozumie, ale boję się zadać jedno pytanie. Poruszam się niespokojnie, co chwilę na niego zerkam i uciekam wzrokiem, chyba widać, że biję się z myślami.
- Naprawdę? - zdążyłem głupio palnąć, zanim się zorientowałem, że on żartował. To przecież jasne, że Lola nie ściąga tu synów zwyrodnialczyń, to nie miałoby sensu. Przechodzę jednak z nim do kuchni, próbuję nie dać po sobie poznać, że nagle czuję się zażenowany w taki durny sposób. Dziwne to mi się wydaje, bo przecież bardziej powinny mnie krępować te blizny na mojej twarzy, albo, nie wiem, sytuacja, w której obaj się znaleźliśmy, ale mnie najbardziej dotkliwa wydała się myśl, że nie zrozumiałem dowcipu.
Przysiadam się do Alexandra, chociaż nie jem tej zupy, to dalej mącę w niej łyżką, tak dla niepoznaki chyba. Nie mogę odmówić czegoś, co się nazywa "zupa pojednania", nie? Trochę podróżowałem też i różni ludzie mają naprawdę różne sposoby, by kogoś uroczyście wprowadzić do swojego grona. Aż trudno nazwać rzeczy, które musiałem zjeść, wypić albo spalić, by przypieczętować swoją przynależność do jakiegoś miejsca. Chociaż wydaje mi się, że te rytuały nie działały, bo nie byłem z nimi szczery. To nie może być tak, że jesz zupę pojednania, a podświadomie już myślisz, gdzie wybierzesz się za tydzień i jak opuścisz to miejsca, by nikt z pojednanych się nie zorientował. To wtedy nie jest zupa pojednania, tylko jakaś zupa odrzucenia. Zupa oszustwa.
Wysłuchuję jego opowieści, najpierw tej o kowboju-Indianinie, potem o biedaczce Rosemary. Nie wiem czemu, ale śmieję się cicho, słuchając o przygodach pani Rose, to przecież takie głupie, zapomnieć, że można czarować. Trochę nie podoba mi się mój własny śmiech, bo brzmi tak dziwnie nerwowo. Jak nie mój.
- Chyba cię polubił, ten kowboj - stwierdzam tonem bardzo lekkim, chociaż twarz mam chyba smutną, czuję to takie nieprzyjemne napięcie i nie wiem, jak się go pozbyć. - Ja poznałem taką babę na Ukrainie, strasznie stara, chodziła zgięta w pół jak złamany patyk. Uczyła każdego, kto przyszedł do niej, jak rzucać takie straszne klątwy, ale sporo ludzi przychodziło do niej po jakieś ziółka na długie życie. A tych nie chciała dawać. - Zorientowałem się nagle, że znam sporo ciekawych historii i nigdy ich nikomu nie opowiadałem. - Jak ją zapytałem, dlaczego, to odpowiedziała tylko, że im szybciej się pozabijamy, tym lepiej. A długie życie nie jest dla byle kogo. - Nagle robię się bardziej ponury, bo uzmysławiam sobie, że ta starucha mówiła też o mnie. Jak miałem jedenaście lat, to nie bardzo byłem w stanie wychwycić tę aluzję.
Chociaż ja jej nigdy nie pytałem o klątwy, mówiła o nich przy okazji. Ta kobieta bardzo lubiła uczyć ludzi śmierci, ale nie wzięła pod uwagę tego, że tego tak naprawdę nie trzeba się uczyć. Nie znam ani jednej osoby, która nie potrafiłaby zabić. Może nie pierwszego lepszego, niewinnego człowieka. Myślę, że każdy, nawet najlepszy człowiek pod słońcem, zabiłby w odpowiednich warunkach. Gdybym czytał Camusa, powiedziałbym, że wszyscy są zadżumieni, ale nie czytam. Pan Northug wspominał, ale nie słuchałem go wtedy uważnie, nie wiem, czy dobrze wszystko zrozumiałem.
- Czy ty nie lubisz swojej matki? - zadaję w końcu to duszące mnie pytanie i znowu czuję się głupio, bo brzmi bardzo naiwnie i dziecinnie. Powinienem użyć innych słów chyba, ale patrzę na Alexandra i coś mi podpowiada, że on zrozumie, dlaczego pytam.
Albo w sumie nie odpowiadaj. Rezygnuję wzrokiem, zapatrując się w tę śmieszną zupę, której jeszcze nawet nie spróbowałem. Co to za pojednanie. I dlaczego brak apetytu ma je uniemożliwiać?
Powrót do góry Go down
Alexander Brohl

Alexander Brohl


Skąd : Bindalseidet, Norwegia
Zawód : włóczykij

Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia EmptySob Maj 31 2014, 13:35

Na pewno nie są to jednak książki dostępne szerokiemu gronu odbiorców. Nawet ja, a byłem przecież swojego czasu nieźle zapowiadającą się młodym kandydatem na aurora, nie mogłem iść tak po prostu i poprosić w bibliotece o papiery wszystkich przestępców. Na pewno przeczytałem to ukradkiem, czym też przy okazji złamałem prawo, ale to oczywiście z wielkiej ciekawości.
Wtedy też przecież byłem przekonany, że złapię przestępce pochodzenia sabatowego i wygram jakiś order dla najmłodszego super-aurora-mistrza.
W tych książkach musiałem wpaść na nazwisko to pewne.
- Wygląda niepozornie, prawda?
Spoko chłopaku, nawet nie przejąłem się tym, że nie zrozumiałeś dowcipu. To mnie nie obruszyło, raczej poczułem się niczym usadzona na dobrej grządce kokoszka.Teraz mogę mówić żarty i zabawiać stwora co ze mną je zupę - tzn, jeszcze nie je, co mnie okropnie martwi, bo to znaczy że on nie chce się ze mną pojednać. Tzn, nie muszę być przyjacielem każdego przechodnia na ulicy, ale mam takie nieodparte wrażenie, że akurat ten tutaj to jest KIMŚ. Nie żadnym gwiazdorem, ekstra-aurorem-mistrzem, ni żadnym linoskoczkiem czy Cindy Lauper - bo nie jest, ale jakbym poznał któreś z powyższych to bym się pewnie chciał zaprzyjaźnić. Z C.L. chciałbym po to, żeby dogryzać Loli. Ale pomimo tego, że jest tylko Corym (albo aż korym), to mam wrażenie że jest ze mną w jakiś sposób powiązany. Nie wiem na czym to polega, ale czuję to w kościach.
Jakbym stał z Andreą tylko tak z pięć razy brzydszą i obdarzoną mniejszym wdziękiem.
Co nie znaczy, że nie uznałem, że Cory to najfajniejszy dzieciak, jakiego poznałem. Ja chyba prawdę mówiąc nie przepadałem nigdy za dziećmi, chciałem szybko dorosnąć i zostać super-aurorem-mistrzem, a jak byłem młodszy to gnębiłem moją małą siostrzyczkę. Dopiero później zawiązaliśmy pakt braterskiej miłości.
Jakże się cieszę, że teraz się nam tak dobrze układało. Ale jak mam do niej dotrzeć? Od wypadku w szpitlu u mamy nie rozmawialiśmy.
Żryj tą supę oszustwa.
Ta starucha brzmi jak moja daleka ciotka od strony matki. Tylko tamta mieszkała gdzieś na głębokim południu, nie wiem szczerze czy taka Ukraina to jest głębokie południe. Chyba, ze tam gdzie czarnoziem.
- Nauczyła cie jakiejś okropnej klątwy? - podchodzę go pytaniem, próbuję chyba wypytać go o te rzeczy, których nie powiedziałby Loli. Z tym, że ja nie zamierzam iść do Ministerstwa z tymi wiadomościami, ba - nawet Loli o tym nie powiem. Ona nie zrozumie. To złota kobieta, ale nie zrozumie. Ale wywiad przeprowadzony pozwoli mi ocenić, czy jest powód by zaufać temu chłopcu, który nie tknął zupy.
Zauważyłem.
- Jedz zupę - ponaglam go zupełnie w innym tonie. Bo możemy sobie żartować z wielu rzeczy, mogę nawet mu powiedzieć co wstydliwego w moim życiu zaszło, ale nikt nie będzie mi tu kłamał przy zupie pojednania.
Powiedziałem to w odpowiedzi na jego pytanie. On więc patrzy w talerz, a mi się zaczyna w głowie kręcić. Odchylam się na krześle. Czy ja nie lubię swojej matki - czy ja jej nie lubię - nie chce jej widzieć - czy to znaczy, że jej nie lubię - ale przecież Andree lubię - nie lubię ojca - co z matką? - przecież jest przyczyną powodem - przez nią prawie straciłem Lolę - przez nią straciłem Lolę - ale była dobrą matką do czasu.
Chciałbym mieć prawo do rzucenia: a ty? , natomiast wiem ze nie posiadam owego prawa. Mogę się wzdrygać przed odpowiedzią, ale czuję że powinienem jednak jej udzielić. Poprzez wzglad na wszystko co nas laczy, poprzez to, że jestem starszy (chociaż młodszy w tej sytuacji doświadczeniem!) i to, że sam zacząłem z nim sobie gawędzić.
- No wiesz, ja chyba nie wiem. Byłem u niej ostatnio, byliśmy tam z siostrą. Byłem strasznie zły i chciałem uderzyć matkę, za to co mi zrobiła - tu przestaję patrzeć opieram głowę na dłoniach - Później byłem dla niej niemiły i moja siostra się obraziła, że tak się zachowałem. Mi już chyba nie zależy na niej, ale nie czuję do niej nienawiści. Trochę jakby za to wszystko co mi zepsuła nie mam jej nic do powiedzenia. Jakby mnie nie interesowała. To znaczy, ona też nic nie pamięta, więc może to dobrze, że nie chcę od niej nic. Nienawidzę za to ojca. Żebyś tylko widział jaki z niego nieudacznik, nie potrafił nam pomóc, był taki bezużyteczny
Chyba nie mówiłem tego nawet Loli.
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Kanapa pocieszenia Empty
PisanieTemat: Re: Kanapa pocieszenia   Kanapa pocieszenia Empty

Powrót do góry Go down
 
Kanapa pocieszenia
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Domy czarodziejów :: Gulrot-
Skocz do: